Otóż nie, nie musi.
Przykładem może być choćby Fabian Burdenski. Przypadek szeroko omawiany i dosadnie napiętnowany przed sezonem. Jednak z nie do końca znanych względów wielu jemu podobnych dostało od mediów taryfę ulgową. A to dziwne, bo nepotyzm jest w polskiej piłce powszedni.
Rekordzistą jest Patryk Kubicki, który w swojej - niech mu tam będzie - karierze grał w dziewięciu klubach, ale tylko w trzech uprzednio lub bieżąco nie pracował jego ojciec. Nietrudno zgadnąć, jaki jest główny powód, dla którego napastnika sprawdzają w kolejnych zespołach.
Z szerzej znanych, znanych głównie jako synowie, można wymienić też Adama Dźwigałę, Bartosza Iwana, Łukasza Janoszkę, Grzegorza Kmiecika, Roberta Mandrysza, Kamila Moskala czy Daniela Tarasiewicza. A są też grający za granicą Martin Kobylański i Konrad Warzycha.
Tytułowanie ich synami jest niesprawiedliwe? Może, ale pewnie nikt by się nie założył, że byśmy o nich usłyszeli, gdyby nie kontakty ich ojców. Kontakty, które za często zastępują w klubach skautów.
Samymi umiejętnościami nie przebił się też Jakub Błaszczykowski. Testy w Wiśle Kraków załatwił mu wujek, Jerzy Brzęczek. Wcześniej „Błaszczu” kopał w czwartej lidze i podobno wcale nie był tam najlepszy. Mówili o tym grający wtedy przeciwko niemu piłkarze.
Nikt tego jednak nie sprawdził. Być może tym podobno lepszym do zrobienia kariery zabrakło tylko znajomości.