Etykiety

wtorek, 22 kwietnia 2014

Piłkarski nepotyzm


Załatwienie po rodzinie pracy w urzędzie? Normalka. W biurze? Pewnie. Na uczelni? Tam to już jakieś jaja. Ale piłkarz? Wydawać by się mogło, że tego musi weryfikować boisko...

Otóż nie, nie musi.
Przykładem może być choćby Fabian Burdenski. Przypadek szeroko omawiany i dosadnie napiętnowany przed sezonem. Jednak z nie do końca znanych względów wielu jemu podobnych dostało od mediów taryfę ulgową. A to dziwne, bo nepotyzm jest w polskiej piłce powszedni.

Rekordzistą jest Patryk Kubicki, który w swojej - niech mu tam będzie - karierze grał w dziewięciu klubach, ale tylko w trzech uprzednio lub bieżąco nie pracował jego ojciec. Nietrudno zgadnąć, jaki jest główny powód, dla którego napastnika sprawdzają w kolejnych zespołach.

Z szerzej znanych, znanych głównie jako synowie, można wymienić też Adama Dźwigałę, Bartosza Iwana, Łukasza Janoszkę, Grzegorza Kmiecika, Roberta Mandrysza, Kamila Moskala czy Daniela Tarasiewicza. A są też grający za granicą Martin Kobylański i Konrad Warzycha.
Tytułowanie ich synami jest niesprawiedliwe? Może, ale pewnie nikt by się nie założył, że byśmy o nich usłyszeli, gdyby nie kontakty ich ojców. Kontakty, które za często zastępują w klubach skautów.

Samymi umiejętnościami nie przebił się też Jakub Błaszczykowski. Testy w Wiśle Kraków załatwił mu wujek, Jerzy Brzęczek. Wcześniej „Błaszczu” kopał w czwartej lidze i podobno wcale nie był tam najlepszy. Mówili o tym grający wtedy przeciwko niemu piłkarze.

Nikt tego jednak nie sprawdził. Być może tym podobno lepszym do zrobienia kariery zabrakło tylko znajomości.

Zegarki i garnitury były pożyczone, samochód zastawiony. Hajto był bankrutem


Grzegorz Król powiedział kiedyś, że problemy z hazardem ma nawet połowa polskich ligowców. Nie uniknął ich Tomasz Hajto.

W sezonie 2006-07 „Gianni” pełnił funkcję grającego menedżera w ŁKS-ie Łódź. Najwięcej czasu spędzał jednak nie przy al. Unii, a Piłsudskiego, w kasynie Orbis. Na treningi przychodził po nocach zarwanych przy stole do ruletki. Często obstawiał razem z ojcem, potem też z Radosławem Matusiakiem.

- Kiedyś, gdy nie miał już za co grać, pojechał po pożyczkę do Tomka Kłosa, żeby się odkuć. Wsiadł w samochód, depnął i chwilę później potrącił na pasach kobietę - opowiada informator, hazardzista, o głośnej sprawie wypadku z udziałem Hajty.

Były piłkarz po pożyczkę jechał, bo wyjątkowo nie dostał jej na miejscu. Kasynowi lichwiarze, gangsterzy udzielający ich na zawyżony procent, uznali, że jest niewypłacalny. „Hajtowy” miał już zastawiony u nich samochód, a co miesiąc na spłaty przeznaczał taką część zarobków, że zostawało mu tylko na niezbędne potrzeby. Sam najbardziej żałował, że brakuje mu na… garderobę.

- Poprosił wierzycieli o zmniejszenie rat spłaty, bo chciał kupować porządne ubrania. Ci zaczęli mu wtedy pożyczać garnitury i zegarki, które dostawali w zastaw od innych dłużników - zdradza rozmówca.

W łódzkim Orbisie Hajto pojawiał się nawet wtedy, gdy mieszkał już w Zabrzu. Nie udało się ustalić, czy wyszedł z nałogu. Ale, wiadomo, nie jest to łatwe. Szczególnie przy stałym dopływie gotówki.